— Jak uchem sięgnąć wszystko milczało naokół. Mgła jego uczuć sunęła między nami, jakby wzburzona wewnętrzną walką Jima, a w szparach tej niematerjalnej zasłony ukazywał się wyraźnie moim wpatrzonym oczom i pociągał mię w niejasny sposób, niby symboliczna postać na jakimś obrazie. Chłodne powietrze nocy zdawało się ciężyć na mych członkach jak płyta marmuru.
— „Rozumiem“ — szepnąłem, chyba poto aby dowieść samemu sobie, że potrafię otrząsnąć się z odrętwienia.
— „Avondale zabrał nas przed samym zachodem — rzekł Jim posępnie. Płynął prosto na nas. Pozostawało nam tylko siedzieć i czekać“.
— Po długiej przerwie rzekł: „Opowiedzieli swoją historyjkę“. I znów nastało dotkliwe milczenie. „Dopiero wtedy się przekonałem do czego mię doprowadziła moja decyzja“, dodał.
— „A pan sam nic nie mówił“ — szepnąłem.
— „Cóż mogłem powiedzieć? — zapytał równie cicho. — To szyper mówił: „Lekkie zderzenie; zatrzymałem okręt. Sprawdziłem uszkodzenia. Kazałem spuścić łodzie z największą ostrożnością żeby nie wywołać paniki. Po spuszczeniu pierwszej łodzi okręt poszedł na dno wśród szkwału. Zapadł się w wodę niby kamień.“ To jasne jak dzień — zwiesił głowę —
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XII