Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

losu tych ludzi; skręciła ciężko na miejscu aby wpatrywać się nieugięcie w nowe niebezpieczeństwa, które miała przetrzymać w tak dziwny sposób. Snać było zapisane w jej losach, że dokona swych dni rozbita na złom w doku, pod ciosami wielu młotów. Co się tyczy pielgrzymów, nie umiem powiedzieć, jakie różne przeznaczenia los im gotował, lecz w najbliższej przyszłości — na drugi dzień około dziewiątej rano — pojawiła się francuska kanonierka, wracająca do kraju z wysp Réunion. Raport jej dowódcy był własnością publiczną. Kapitan owej kanonierki zboczył nieco ze swego kursu, aby się przekonać co się dzieje na parowcu, płynącym niebezpiecznie sterem naprzód po spokojnem i mglistem morzu. Z gaflu owego parowca powiewała bandera zawieszona odwrotnie (serang miał na tyle rozsądku, iż wywiesił o brzasku sygnał wzywający pomocy), lecz kucharze zajęci byli jak zwykle gotowaniem w kuchniach na dziobie. Tłok panował na pokładzie, że ani szpilki wetknąć, ludzie sterczeli wzdłuż barjery, zbici byli na mostku w jedną masę; setki oczu patrzało z natężeniem, ale nikt nie odezwał się ani słowem gdy się kanonierka zbliżyła, jakby czar jakiś położył pieczęć milczenia na tych niezliczonych wargach.
— Francuz okrzyknął statek, nie zrozumiał nic z odpowiedzi, i postanowił wysłać łódź, upewniwszy się przez lornetkę, że tłum zapełniający pokład nie wygląda na dotknięty zarazą. Dwaj oficerowie przybyli na pokład, wysłuchali seranga, usiłowali rozmówić się z Arabem, ani w ząb nic nie mogąc zrozumieć; ale naturalnie rodzaj wypadku, któremu uległ okręt, rzucał się w oczy. Oficerowie kanonierki bardzo byli