Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

zdziwieni, odkrywszy na mostku trupa białego człowieka, który leżał zwinięty spokojnie w kłębek.
— „Fort intrigués par ce cadavre“ — opowiadał mi w długi czas później francuski porucznik, człowiek starszy, z którym zetknąłem się raz popołudniu w Sydney, czystym przypadkiem, w jakiejś niby to kawiarni — i który pamiętał doskonale całą tę sprawę. I rzeczywiście owa historja — zaznaczam to mimochodem — opierała się z niezwykłą siłą czasowi i krótkości ludzkiej pamięci; niesamowicie żywotna, zdawała się żyć ciągle w ludzkich umysłach, była wciąż na końcu języków. Miałem wątpliwą przyjemność często ją słyszeć — tysiące mil dalej, po latach; wyłaniała się z rozmów nie mających z nią nic wspólnego, z napomknień zupełnie oderwanych. Czyż dziś nie zjawiła się między nami? a przecież jestem wśród was jedynym marynarzem — i tylko ja tę historię pamiętam. Tymczasem wyłoniła się znowu! Jeżeli zaś dwóch znających ją ludzi, choćby najzupełniej sobie obcych, zeszło się wypadkiem w pierwszem lepszem miejscu, wypływała niezawodnie zanim się rozstali. Nie widziałem nigdy przedtem owego Francuza i po upływie godziny pożegnaliśmy się na całe życie; nie wydawał się bynajmniej szczególnie rozmowny; było to spokojne, tęgie chłopisko w pogniecionym mundurze, siedzące sennie nad szklanką napełnioną do połowy jakimś ciemnym płynem. Naramienniki jego były nieco wytarte, ogolone policzki wielkie i blade; wyglądał jakby zażywał tabakę — czy mnie rozumiecie? Nie mówię że tak było rzeczywiście, ale że toby pasowało do człowieka jego pokroju. Zaczęło się wszystko od tego, że Francuz podał mi przez marmurowy stolik numer Home News, którego nie miałem ochoty przeglądać. Odrzekłem: