zarządziłem także co trzeba... Enfin. Zrobiło się co się mogło. To była trudna sprawa. Trzydzieści godzin. Przyrządzili mi jakiś posiłek. A co do wina — rób co chcesz — ani kropli. — Jakimś nadzwyczajnym sposobem — nie wychodząc napozór z bezwładu — zdołał ujawnić uczucie głębokiego niesmaku — bez żadnej dostrzegalnej zmiany we flegmatycznej twarzy. — Ja — wie pan — kiedy mi przyjdzie jeść bez mojej szklanki wina — ani rusz“.
— Obawiałem się że się będzie rozwodził nad tą krzywdą, bo choć nie poruszył żadnym członkiem, choć ani jeden z jego rysów nie drgnął, łatwo było zdać sobie sprawę, jak bardzo go to wspomnienie rozdrażnia. Ale zdawał się wnet o tem zapominać. Powierzyli znaleziony statek „władzom portowym“, jak się wyraził. Uderzył go spokój, z jakim to zostało przyjęte.
— „Można było pomyśleć, że przyprowadzają im codzień taką dziwną zgubę (drôle de trouvaille). Wy to doprawdy jesteście nadzwyczajni“ — zauważył, oparłszy się plecami o ścianę, sam zaś wyglądał na równie zdolnego do ujawniania swych uczuć jak wór z mąką. Tak się złożyło, że w porcie stał wówczas wojenny okręt i parowiec z marynarki indyjskiej; Francuz nie ukrywał podziwu dla sprawności, z jaką łodzie owych statków opróżniły Patnę. Nieruchawy sposób bycia tego człowieka nie ukrywał w gruncie rzeczy niczego; była w nim owa tajemnicza, niemal cudowna siła wywierania silnych wrażeń zapomocą środków prawie niemożliwych do odkrycia — co jest ostatniem słowem najwyższej sztuki.
— „Dwadzieścia pięć minut — z zegarkiem w ręku — dwadzieścia pięć, nie więcej... — Rozplótłszy
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.