Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

milcząc, on także, i zdawało się że to mu najbardziej dogadza. Nawet jego palce znieruchomiały. Wtem poruszył znowu wargami. — Tak to, tak — zaczął flegmatycznie. Człowiek urodził się tchórzem (l’homme est né poltron). W tem cała trudność — parbleu! Inaczej byłoby zbyt łatwo. Ale przyzwyczajenie — przyzwyczajenie — konieczność — rozumie pan? — oczy innych ludzi — voilà! człowiek daje sobie z tem radę. A jeszcze i przykład tych, którzy nie lepsi są od nas a jednak trzymają się dzielnie...“
— Głos jego ucichł.
— „Tamten młody człowiek — niech pan to zauważy — nie miał żadnej z tych podniet, przynajmniej w owej chwili“ — rzekłem.
— Podniósł brwi pobłażliwie.
— „Ja nie mówię — ja nic nie mówię. Młody człowiek, o którym rozmawiamy, mógł mieć najlepsze chęci — najlepsze chęci“ powtórzył, sapiąc zlekka.
— „Cieszy mnie że pan się zapatruje na to wyrozumiale — rzekłem. — On był pod tym względem pełen najlepszych nadziei i...“
— Urwałem, gdyż porucznik szurgnął nogami pod stołem. Podciągnął ciężkie powieki. Mówię: podciągnął, bo żadne inne wyrażenie nie oddałoby spokojnej rozwagi tego ruchu — i nareszcie ujawnił mi się zupełnie. Patrzyły na mnie dwa małe kółka, jak dwa drobne stalowe pierścienie otaczające czerń źrenic. Ten ostry wzrok — w związku z masywnym korpusem porucznika — robił wrażenie niezmiernej sprawności, jak berdysz wyostrzony nakształt brzytwy.
— „Pardon — rzekł Francuz z wyszukaną uprzejmością. Podniósł prawą rękę i pochylił się naprzód. — Niech mi pan pozwoli... Twierdziłem że można bardzo