Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

długiej werandzie Malabarskiego hotelu; świeca rzucała ostatnie błyski, a za plecami Jima był chłód i mrok nocy. Dostojny miecz ojczystego prawa wisiał nad jego głową. Jutro — a może już dzisiaj? — (było dobrze po północy nimeśmy się rozeszli) — sędzia pokoju o marmurowej twarzy ukarze grzywnami i więzieniem winnych ze sprawy o napad i pobicie, a potem wzniesie straszną broń i uderzy w pochylony kark Jima. Nasza nocna rozmowa przypominała dziwnie ostatnią noc spędzoną ze skazańcem. Przecież Jim zawinił naprawdę. Powtarzałem to sobie raz po raz: zawinił i był człowiekiem zgubionym; a jednak pragnąłem mu oszczędzić szczegółów formalnej egzekucji. Nie będę tu wyjaśniał dlaczego — zresztą chybabym nie potrafił; ale jeśli nie orientujecie się jeszcze w tem wszystkiem, to albo moje opowiadanie było bardzo niejasne, albo też wy zbyt senni by uchwycić treść moich słów. Ani myślę bronić swej moralności. Nie było moralności w porywie, który mię skłonił do przedstawienia Jimowi planu Brierly’ego — planu ucieczki — w całej jego że tak powiem prymitywnej prostocie. Miałem przy sobie te rupje — w kieszeni — gotowe do jego użytku. Och, to tylko pożyczka, naturalnie że pożyczka; a może przydałby się Jimowi list polecający do mego znajomego (w Rangunie), któryby mógł mu wynaleźć jakieś zajęcie... Ależ z największą przyjemnością! Mam pióro, atrament i papier w pokoju na pierwszem piętrze. I w chwili gdy to mówiłem, zapragnąłem natychmiast ten list napisać: dzień, miesiąc, rok, druga trzydzieści nad ranem... W imię naszej dawnej przyjaźni proszę cię o wynalezienie jakiegoś zajęcia dla p. Jakóba takiego a takiego, który... i t. d. i t. d. Byłem gotów pisać o Jimie w tym sensie. Jeśli nie zyskał całej mojej sympatji,