wcieleniem. Na dziedzińcu przed sądem siedzieli w cieniu samotnego drzewa wieśniacy wplątani w sprawę o pobicie; tworzyli malowniczą grupę, podobną kubek w kubek do chromolitografji przedstawiającej obozowisko, z książki o podróży na wschód. Brakowało tylko obowiązkowego słupa dymu na pierwszym planie i pasących się zwierząt jucznych. Za drzewem wznosiła się wyższa od niego pusta żółta ściana i odbijała słoneczny blask. Sala sądowa była mroczna i robiła wrażenie obszerniejszej niż zwykle. Wysoko w półcieniu punki kołysały się krótkim ruchem tam i napowrót. Gdzieniegdzie postać zawinięta w zwoje tkanin, zdrobniała wśród wysokich, nagich ścian, tkwiła bez ruchu między rzędami pustych ław, jakby pogrążona w pobożnych rozmyślaniach. Strona powodowa, krajowiec który został pobity, otyły mężczyzna czekoladowej barwy, o ogolonej głowie, tłustych piersiach, obnażonych z jednej strony i jasnożółtem piętnie kastowem nad mostkiem nosa, siedział w pompatycznym bezruchu; połyskiwały tylko jego oczy, któremi toczył w mroku, a nozdrza rozdymały mu się gwałtownie przy oddychaniu. Brierly opadł na swoje krzesło; robił wrażenie zmęczonego, jakby spędził całą noc na ściganiu się po drodze wysypanej żużlami. Pobożny szyper żaglowca wydawał się podniecony i poruszał się niespokojnie, rzekłbyś opanowując z trudnością poryw aby wstać i wezwać nas żarliwie do modlitwy oraz żalu za grzechy. Twarz sędziego, blada i delikatna pod starannie zaczesanemi włosami, przypominała oblicze beznadziejnie chorego człowieka, którego uczesano, umyto i posadzono na łóżku. Odsunął na bok wazon z pękiem purpurowego kwiecia i paru różowemi kwiatami na długich łodygach, poczem chwycił oburącz
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.