„Z tego powodu...“ zaczął głos dobitnie. Jim wpatrywał się z rozchylonemi ustami w człowieka za biurkiem, chłonąc jego słowa. Rozległy się wśród ciszy, niesione na fali powietrza wiejącego od punk, a mnie tak pochłonęło śledzenie wrażeń na twarzy Jima, że wpadły mi w ucho tylko strzępy urzędowego stylu: „...Sąd... Gustaw taki a taki, kapitan... rodem z Niemiec... Jakób taki a taki... oficer... świadectwa skasowane“.
— Zapadło milczenie. Sędzia wypuścił z rąk papier, i oparłszy się bokiem o poręcz krzesła, zaczął rozmawiać swobodnie z Brierlym. Ludzie ruszyli ku wyjściu, inni pchali się na salę, a ja także poszedłem ku drzwiom. Przystanąłem na werandzie; gdy mię Jim mijał, kierując się ku bramie, chwyciłem go za ramię i zatrzymałem. Rzucił mi spojrzenie, które zmieszało mię, jakbym był za jego los odpowiedzialny, popatrzył na mnie niby na wcielone zło życia.
— „Już po wszystkiem“ — wyjąkałem.
— „Tak“ — odrzekł niewyraźnie. — A teraz niech nikt...“ — Wyszarpnął mi ramię. Patrzyłem za nim, gdy odchodził. Ulica była długa i przez pewien czas mogłem go widzieć. Szedł raczej pomału, rozstawiając nogi dosyć szeroko, jakby mu było trudno utrzymać się na prostej linji. Chwilę przedtem nim straciłem go z oczu, wydało mi się że zachwiał się zlekka.
— „Człowiek za burtą!“ — rzekł za mną głęboki głos. Odwróciwszy się, zobaczyłem pewnego marynarza, którego znałem bardzo mało, zachodniego Australijczyka nazwiskiem Chester. On także patrzył za Jimem. Chester miał niebywale rozwiniętą klatkę piersiową, chropowatą wygoloną twarz barwy mahoniu i dwie przystrzyżone kępki wąsów siwych jak stal, gęstych i szczecinowatych. Zajmował się poławianiem
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.