— Wsparł się mocniej na parasolu i utkwił wzrok w ziemi. Nie potrzebuję wam mówić, że próbowałem odejść kilka razy, ale Chester zapobiegł tym usiłowaniom, chwytając mię poprostu za kurtkę.
— „Zaraz, zaraz. Przyszedł mi jeden pomysł“.
— „Cóż to za pomysł, u licha! — wybuchnąłem w końcu. — Jeśli pan myśli, że wejdę z panem w spółkę“...
— „Nie, nie, mój chłopcze, zapóźno, choćby pan nie wiem jak tego pragnął. Parowiec już mamy“.
— „Macie cień parowca“ — rzekłem.
— „Dość dobry na początek — głowy sobie tem zawracać nie będziemy. Prawda, kapitanie Robinson?“
— „Tak, tak, tak“ — zakrakał stary grzyb, nie podnosząc oczu, przyczem głowa zaczęła mu latać gwałtownie od tej determinacji.
— „Pan chyba zna tego młodzika — rzekł Chester, wskazując głową na ulicę, z której Jim znikł już oddawna. — Jedliście wczoraj razem obiad w hotelu Malabarskim — jak mi mówiono“.
— Powiedziałem że to jest prawda. Chester rzekł na to, iż lubi także żyć wygodnie i na odpowiedniej stopie, ale na razie musi się liczyć z każdym pensem — „trzeba ich jaknajwięcej na ten interes! Co, kapitanie Robinson?“ Wysunął pierś i pogładził krótkie, gęste wąsy, a osławiony Robinson, pokaszlując u jego boku, trzymał się coraz mocniej rączki parasola, przyczem zdawało się że lada chwila opadnie biernie na ziemię i przemieni się w kupę starych kości.
— „Rozumie pan, pieniądze ma stary w garści — szepnął poufnie Chester. — Ja wypłókałem się docna, usiłując puścić w ruch ten psiakrew interes. Ale pomalutku, pomalutku... Przyjdzie kolej i na nas. —
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.