Wydał się naraz zdumiony oznakami mej niecierpliwości. — Ee, cóż u Pana Boga — zawołał — ja panu opowiadam o najwspanialszym interesie jaki sobie można wyobrazić, a pan...“
— „Umówiłem się z kimś“ — tłumaczyłem łagodnie.
— „I cóż z tego? — zapytał ze szczerem zdumieniem — poczekają na pana“.
— „To właśnie ja teraz czekam — zauważyłem. — Zechce mi pan powiedzieć, czego pan sobie życzy?“ —
— „Kupię dwadzieścia hoteli takich jak ten — mruknął pod nosem — i wszystkich tych błaznów co się tam żywią... Więcej niż dwadzieścia! — Podniósł szybko głowę. — Potrzebuję tego chłopca“.
— „Nie rozumiem pana“ — rzekłem.
— „On jest do niczego, co?“ — rzekł szorstko.
— „Nic o tem nie wiem“ — oświadczyłem.
— „Jakże, przecież pan mi sam mówił, że on wziął tak tę sprawę do serca — dowodził Chester. — Otóż według mnie człowiek, który... Tak czy owak, co on tam może być wart; ale widzi pan, ja szukam teraz kogoś dla siebie i właśnie mam na myśli coś, co mu będzie odpowiadało. Dam mu zajęcie na mojej wyspie. — Pokiwał znacząco głową. — Osadzę tam czterdziestu kulisów — choćbym ich miał ukraść. Ktoś musi przecież robić w tym interesie. O, ja chcę to postawić uczciwie: drewniana szopa, dach z falistej blachy — znam tam jednego człowieka w Hobart, który mi dostarczy materjałów na weksel sześciomiesięczny. Mówię panu, że znam takiego. Słowo honoru. Potem trzeba się będzie postarać o zapas wody. Muszę się pokręcić i kogoś wytrzasnąć, żeby mi dostarczył okazyjnie pół tuzina żelaznych zbiorników na kredyt.
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.