— „Ja wyspy z guanem nie znalazłem“ — rzekłem.
— „Jestem pewien że panby jej nie dostrzegł, nawet gdyby pana za rękę do niej przyprowadzić — odciął się szybko; — a na tym świecie trzeba naprzód jakąś rzecz widzieć, dopiero wtedy można z niej wyciągnąć pożytek. Trzeba nawskroś ją przeniknąć — ni mniej ni więcej“.
— „I znaleźć innych, którzy ją także przenikną“ — wtrąciłem, spoglądając na pochylone plecy u boku Chestera. Żachnął się na mnie.
— „Oczy Robinsona są w porządku — niech pana o to głowa nie boli. To nie smarkacz“.
— „Ja myślę!“ — rzekłem.
— „Chodźmy, kapitanie — krzyknął Chester staremu pod rondo hełmu z pewnego rodzaju brutalnym szacunkiem; w odpowiedzi na to Święty Postrach poskoczył potulnie. Czekał na nich cień parowca i skarby Golkondy na tej pięknej wyspie! Ciekawa z nich była para Argonautów. Chester szedł swobodnie, dobrze zbudowany, tęgi, z miną zwycięską; tamten zaś, długi, wychudzony, obwisły, trzymał się kurczowo jego ramienia, suwając wyschniętemi nogami z rozpaczliwym pośpiechem.
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.