no, poprostu goniec, nazywając rzecz po imieniu. Powołałem się na pana, gdyż znają pana oczywiście, a gdyby pan zechciał do nich słówko o mnie napisać, zatrzymaliby mię na stałe“. Gruzy mego zamku starły mię na proch, lecz naturalnie napisałem list, którego Jim żądał. Przed końcem roku nowy kontrakt zaprowadził mię w tamte strony i miałem znów sposobność zobaczyć się z Jimem.
— Był jeszcze ciągle w firmie Egström i Blake, spotkaliśmy się w tak zwanym „salonie“, którego drzwi wychodziły na sklep. Jim wrócił był właśnie z wyprawy na jakiś okręt i stanął przede mną ze spuszczoną głową, gotów do walki.
— „Co pan ma na swoje usprawiedliwienie?“ — zacząłem natychmiast po przywitaniu.
— „To co panu napisałem — nic więcej“ — rzekł z uporem.
— „Tamten drań wypaplał, czy co?“ — zapytałem. Jim spojrzał na mnie z niepewnym uśmiechem.
— „Ach nie, nic podobnego. Ale uważał że jesteśmy związani czemś w rodzaju poufnego porozumienia. Przybierał wściekle tajemniczą minę za każdym razem kiedym przyszedł do młyna, i mrugał do mnie z szacunkiem, jakby chciał powiedzieć: „Już co my wiemy, to wiemy“. Łasił się z ohydną poufałością — i tak dalej. — Jim rzucił się na krzesło, patrząc na swoje nogi. — Zdarzyło się raz że zostaliśmy sami, i ten człowiek miał bezczelność mi powiedzieć: „No, panie Jakóbie (nazywano mnie tam panem Jakóbem, jakbym był synem domu), znowuśmy się zeszli. Lepiej tu niż na tamtym starym statku, co?“ Czyż to nie było okropne? Spojrzałem na niego, a on przybrał znaczącą minę. „Niechże pan będzie spokojny“, mówił
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.