Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

Taki człowiek jak on nie jedzie w żadnym określonym kierunku. — Zbyt mię obeszła usłyszana wiadomość, to też nie zapytałem co Egström ma właściwie na myśli, a on ciągnął dalej: — Opuścił nas... zaraz, niech sobie przypomnę... w dzień przyjazdu parowca wiozącego pielgrzymów wracających z morza Czerwonego; śruba okrętowa miała dwa skrzydła złamane. Tak; trzy tygodnie temu“.
— „Czy nie było wówczas mowy o wypadku z Patną?“ — zapytałem, tknięty najgorszem przeczuciem. Wzdrygnął się i spojrzał na mnie, jakbym był czarownikiem.
— „Ależ tak! Skąd pan wie o tem? Kilku ludzi rozmawiało tu właśnie na ten temat. Było między nimi paru kapitanów, kierownik portowych warsztatów reperacyjnych Vanloo’a, jeszcze dwóch czy trzech innych ludzi no i ja. Jim był tu także, jadł właśnie sandwicz i popijał piwem; bo widzi pan, panie kapitanie, kiedy wre robota, to niema czasu na porządny posiłek. Stał przy tym oto stole i jadł, a my wszyscy obstąpiliśmy teleskop, przyglądając się wjazdowi parowca; od słowa do słowa, kierownik warsztatów zaczął mówić o kapitanie Patny; naprawiał coś tam kiedyś dla niego. Potem rozpowiadał nam jakie to było stare pudło, ta Patna, i ile z niej wyciągnęli pieniędzy. Wspomniał o jej ostatniej podróży, a potem już wszyscyśmy dokładali swoje. Jedni mówili to, drudzy owo — nie gadaliśmy znów tak wiele — to samo coby pan albo każdy inny człowiek powiedział; było też tam trochę śmiechu. Kapitan O’Brien ze statku Sarah W. Granger, wielki, hałaśliwy starzec, siedział w tym oto fotelu z laską w ręku, przysłuchując się nam; nagle stuknął kijem w podłogę i krzyknął: „Tchórze!“ Podskoczyliśmy