Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

elastyczność, dzięki której mógł się odprężyć po każdej porażce i zająć znów nieustępliwe stanowisko. Pewnego dnia, udawszy się na brzeg, zobaczyłem Jima stojącego na bulwarze; woda na redzie i otwarte morze tworzyły jedną gładką, wznoszącą się równię, a najdalej zakotwiczone okręty zdawały się tkwić nieruchomo na niebie. Jim czekał na swoją łódź, do której ładowano u naszych stóp małe paczki z różnemi towarami dla jakiegoś wyruszającego okrętu. Przywitawszy się, staliśmy ramię w ramię, milcząc.
— „Boże ty mój — odezwał się nagle — jakież to zabójcze“.
— Uśmiechnął się do mnie; trzeba przyznać, że naogół umiał zawsze się zdobyć na uśmiech. Nic nie odrzekłem. Widziałem doskonale, iż nie mówi o swem zajęciu; u De Jongha było mu zupełnie dobrze. A jednak z chwilą, gdy wypowiedział te słowa, przekonał mnie odrazu, że jego położenie jest zabójcze. Nie spojrzałem nawet na niego.
— „Czyby pan nie chciał — rzekłem — opuścić zupełnie tej części świata; sprobować jakiegoś zajęcia w Kalifornji lub na zachodniem wybrzeżu? Zastanowię się, co mógłbym zrobić...“
— Przerwał mi nieco pogardliwie.
— „I cóżby to była za różnica?“
— Poczułem natychmiast, że Jim ma słuszność. Nie byłoby w tem żadnej różnicy; Jim wcale ulgi nie pragnął; zaczęło niewyraźnie mi świtać, że to czego chciał, na co jakgdyby czekał, nie dawało się łatwo określić; że pragnął czegoś w rodzaju odskoczni. Te sposobności, które mu nastręczyłem, pozwalały mu tylko zarabiać na chleb. Ale cóż można było zrobić innego? Położenie wydało mi się beznadziejne; przy-