pomniałem sobie słowa biednego kapitana Brierly: „Niech się wpakuje dwadzieścia stóp pod ziemię i niech tam zostanie“. Przyszło mi na myśl, że toby było lepsze, niż wieczne oczekiwanie czegoś niemożliwego — na ziemi. Ale i tego pewien nie byłem. W tej samej chwili, zanim łódź Jima oddaliła się od bulwaru o trzy długości wiosła, postanowiłem że pójdę wieczorem do Steina aby zasięgnąć jego rady.
— Ów Stein był kupcem bogatym i szanowanym. Jego „dom handlowy“ (miał dom handlowy pod firmą Stein i S-ka oraz coś w rodzaju wspólnika, który — według słów Steina — „pilnował Molukków“) — otóż jego dom handlowy prowadził na wielką skalę interesy na wyspach; mnóstwo handlowych placówek, pozakładanych w najbardziej zatraconych miejscach, gromadziło dlań produkty. Bogactwo Steina i ogólny szacunek, jakim się cieszył, nie były właściwą przyczyną, dla której chciałem zasięgnąć jego rady. Pragnąłem zwierzyć mu się ze swych kłopotów, ponieważ był to jeden z ludzi najbardziej godnych zaufania, jakich kiedykolwiek spotkałem. Łagodne światło prostej, jakby niezmordowanej, inteligentnej dobroci rozjaśniało jego długą, wygoloną twarz o głębokich, prostopadłych brózdach, bladą jak u człowieka, który prowadził zawsze życie siedzące — co nie zgadzało się wcale z rzeczywistością. Włosy miał rzadkie, zaczesane wtył z potężnego i wyniosłego czoła. Można było sobie wyobrazić, że w wieku lat dwudziestu wyglądał podobnie jak teraz, przekroczywszy już sześćdziesiątkę. Miał twarz uczonego; tylko brwi — prawie zupełnie białe, gęste i krzaczaste, oraz stanowcze, badawcze spojrzenie nie harmonizowały z jego powierzchownością książkowego mola. Stein był wysoki, chód miał elastyczny; lekko
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.