— Późnym wieczorem wszedłem do jego gabinetu, minąwszy imponującą lecz pustą salę jadalną oświetloną bardzo skąpo. W domu panowała cisza. Poprzedzał mię ponury jawajski służący w starszym wieku, ubrany jakby w liberję złożoną z białej kurtki i żółtego sarongu; otworzył drzwi, zawołał zniżonym głosem: „O panie!“ — i usunąwszy się nabok, znikł w tajemniczy sposób — jak duch który się zmaterializował tylko na chwilę, dla wykonania tej jednej usługi.
— Stein odwrócił się z krzesłem i w tej samej chwili okulary podjechały mu wysoko na czoło, jakby je kto posunął. Powitał mię swym spokojnym i żartobliwym głosem. Tylko jeden róg obszernego pokoju, róg w którym stało biurko, był silnie oświetlony stojącą lampą o ciemnym kloszu, a reszta rozległego gabinetu gubiła się w niewyraźnym mroku, niby jaskinia. Wąskie półki, zastawione ciemnemi skrzynkami jednostajnego kształtu i barwy, biegły naokoło ścian na kształt ciemnego pasa szerokości jakich czterech stóp. Katakumby chrząszczów. Drewniane tabliczki wisiały nad niemi w nieregularnych odstępach. Światło sięgało jednej z tabliczek i słowo Coleoptera, wypisane złotemi literami, błyszczało tajemniczo wśród rozległej, mrocznej przestrzeni. Szklane skrzynki, zawierające zbiór motyli, stały trzema długiemi rzędami na małych cienkonogich stoliczkach. Jedna z tych skrzynek, usu-
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XX