jeździł bryczką do miasta, gdzie miał biuro pełne białych i chińskich urzędników. Był właścicielem niewielkiej floty, złożonej ze szkunerów i statków krajowych i prowadził rozległy handel produktami z wysp. Pozatem żył samotnie — choć ludzi nie unikał — wśród swoich książek i zbiorów, klasyfikując i preparując okazy, korespondując z entomologami w Europie, zestawiając opisowy katalog swych skarbów. Taka była historja człowieka, do którego się udałem po radę w sprawie Jima — bez żadnej określonej nadziei. Czułem że już samo wysłuchanie tego, co będzie miał do powiedzenia, przyniesie mi ulgę. Bardzo mi zależało na zdaniu Steina, lecz szanowałem wytężone, prawie namiętne skupienie z jakiem się wpatrywał w motyla, jakgdyby w bronzowem lśnieniu kruchych skrzydeł, w białych arabeskach, w jaskrawych piętnach dostrzegał inne rzeczy, wizerunek czegoś równie znikomego i urągającego zniszczeniu jak te delikatne i martwe tkanki, roztaczające przepych nieskażony przez śmierć.
— „Cudowny! — powtórzył, spoglądając ku mnie w górę. — Niech pan patrzy! Skończenie piękny — ale to jeszcze nic — proszę spojrzeć na tę dokładność, na tę harmonię. Jakie to delikatne! Jakie wyraziste! Jakie nieskazitelne! Oto przyroda — równowaga olbrzymich sił. Każda gwiazda jest taka — i każde źdźbło trawy stoi tak — i potężny Kosmos w doskonałej równowadze wydaje — to. Ten cud; to arcydzieło przyrody — wielkiego artysty.“
— „Nie słyszałem nigdy aby entomolog tak się wyrażał — zauważyłem wesoło. — Arcydzieło! A co pan powie o człowieku?“
— „Człowiek jest zdumiewający, ale arcydziełem
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.