sławione pierwiastki romantyzmu. U drzwi mego pokoju zwrócił się ku mnie.
— „Tak — rzekłem, jakby prowadząc w dalszym ciągu rozmowę — między innemi marzył pan po warjacku o motylu; gdy zaś pewnego pięknego poranka marzenie to zaszło panu drogę, chwycił pan w lot wspaniałą sposobność. Prawda? Podczas gdy on...“
— Stein podniósł rękę.
— „A czy pan wie, ilu sposobnościom pozwoliłem uciec, ile utraciłem marzeń, które zaszły mi drogę? — Pokiwał głową z żalem. — Zdaje mi się że niektóre z nich byłyby bardzo piękne — gdybym je umiał urzeczywistnić. Wie pan, ile ich było? Może i ja sam nawet nie wiem.“
— „Czy marzenia Jima były piękne czy nie — rzekłem — wie on o jednem, którego nie pochwycił napewno.“
— „Każdy z nas wie o takich paru — powiedział Stein; — i stąd właśnie troska — wielka troska...“
— Podał mi rękę na progu i rzucił wzrokiem wgłąb pokoju pod swem wzniesionem ramieniem.
— „Niech pan dobrze śpi. A jutro musimy uradzić coś praktycznego — bardzo praktycznego...“
— Choć sypialnia Steina znajdowała się za moją, zobaczyłem że szedł z powrotem tą samą drogą. Wracał do swoich motyli.
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.