— Było to niepojęte — a jednak stanowiło właśnie odrębność roli, którą obaj ze Steinem narzuciliśmy niechcący Jimowi, w tym jedynym celu aby usunąć go z drogi — rozumie się jego własnej. Zmierzaliśmy przedewszystkiem do tego, choć — przyznaję — może istniała jeszcze inna przyczyna, która na mnie trochę wpłynęła. Miałem właśnie wrócić na pewien czas do Anglji, i kto wie czy nie pragnąłem — raczej podświadomie — osadzić gdzieś Jima — rozumiecie? osadzić go gdzieś przed wyjazdem. Wracałem do kraju, a on właśnie stamtąd do mnie przybył ze swą nieszczęsną zgryzotą i bezpodstawnemi uroszczeniami — jak człowiek we mgle, dyszący pod jakimś ciężarem. Nie mogę powiedzieć, abym widział go kiedy wyraźnie — nawet i dzisiaj, po naszem ostatniem spotkaniu — ale zdawało mi się, że im mniej go rozumiem, tem większe mam wobec niego obowiązki — w imię tej niepewności, która jest nieodłączną cechą ludzkiego poznania. O sobie niewiele więcej wiedziałem. A przy tem, powtarzam, wracałem do kraju, do tego kraju tak odległego, że wszystkie jego domowe ogniska wydawały mi się jednem ogniskiem, u którego najskromniejszy z nas ma prawo zasiąść. Wędrujemy tysiącami po obliczu ziemi, sławni lub nieznani, zarabiając za oceanem na rozgłos, na bogactwo, lub tylko na suchy chleb; ale zdaje mi się, że dla każdego z nas powrót do kraju musi być jakby zdaniem rachunku. Wracamy aby stanąć wobec naszych zwierzchników, krewnych, przyjaciół — tych, którym jesteśmy posłuszni i tych, których kochamy; lecz nawet ludzie nie mający ani jednych ani drugich, zupełnie swobodni, samotni, pozbawieni wszelkich więzów i obowiązków — nawet ci, których nie oczekują kochane twarze i dobrze
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.