podróż; choć pan Cornelius „przebłagał wiele ofiar“ panu radży Allangowi i „głównym ludnościom“, na warunkach, które czyniły z handlu „sidła i popiół w ustach“, jednak mimo to jego (metysa) statek był ostrzeliwany z lasów przez „nieodpowiednie oddziały“, i to w ciągu całej podróży wdół rzeki. Załoga „z powodu narażenia na członki pozostała, milcząc, w kryjówkach“, to też brygantyna ledwie że nie osiadła na mieliźnie u ujścia rzeki, gdzie byłaby „znikoma poza ludzkiem działaniem“. Na szerokiej, prostodusznej twarzy metysa walczyły z sobą dwa uczucia: gniewna odraza do tych wspomnień i duma z własnej płynnej wymowy, której się przysłuchiwał z upodobaniem. Marszczył się i rozpromieniał naprzemian, śledząc z zadowoleniem na mojej twarzy niezaprzeczone wrażenie wywołane jego frazeologją. Ciemne zmarszczki przebiegały chyżo po spokojnem morzu a brygantyna z przednim topslem przy maszcie i głównym bomem pośrodku okrętu wydawała się oszołomiona wśród lekkich powiewów. Metys opowiadał dalej, zgrzytając zębami, że radża jest „śmieszną hjeną“ (nie mam pojęcia, skąd on tę hjenę wytrzasnął), a o kimś innym wyraził się, że jest bez porównania bardziej obłudny niż „broń krokodyla“. Śledząc jednem okiem krzątanie się załogi na dziobie, puścił wodze gadulstwu i pytlował gładko, porównując Patusan do „klatki z dzikiemi bestjami, rozjuszonemi przez długą zatwardziałość“. Pewno chciał powiedzieć bezkarność. Nie ma bynajmniej zamiaru, wołał, „wystawić się na widok, żeby go wplątali umyślnie w rozbójnictwo“. Przeciągłe okrzyki, nadające tempo ludziom wyciągającym kotwicę, skończyły się i metys zniżył głos. „Mam dość zawiele po uszy tego Patusanu“, zakończył z energją.
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.