dumny — za niego, choć nie wierzyłem tak głęboko w bajeczną wartość tej tranzakcji. Działalność Jima mnie zdumiewała. I nie miałem tu głównie na myśli jego nieulękłego męstwa. To dziwne jak mało je brałem pod uwagę: jakby było czemś zbyt banalnem aby je uważać za sedno sprawy. Nie. Uderzyły mię bardziej inne dary, które wykazał. Dowiódł, że umie się połapać w obcych sobie warunkach; dowiódł sprawności swego umysłu w tym zakresie. A przytem ten jego zapał! Niesłychane. Wszystko to było w nim takie naturalne jak węch u rasowego psa. Brakowało mu wymowy, lecz przebijała godność z jego wrodzonej powściągliwości, a z jego urywanych zdań — wielka powaga. Wciąż jeszcze miał dawny narów czerwienienia się. Niekiedy wymykało mu się jakieś słowo lub zdanie, dowodzące jak głęboko, jak poważnie przejmował się pracą, która dała mu pewność rehabilitacji. Dlatego właśnie zdawał się kochać ów kraj i ludzi z pewnego rodzaju namiętnym egoizmem, z pogardliwą czułością.
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.