Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

jasne, niematerjalne. Jim siadł na pniu ściętego drzewa, wyciągnął fajkę i zaczął palić. Nowe pokolenie traw i krzewów strzelało z ziemi; pod gęstwą ciernistych gałęzi były ślady okopów.
— „Stąd się wszystko zaczęło“ — rzekł Jim, wyrwawszy się z długiej, głębokiej zadumy. Na sąsiedniem wzgórzu odległem o jakie dwieście jardów, z przeciwległej strony mrocznej przepaści, zobaczyłem szereg wysokich, poczerniałych kołów walących się miejscami — szczątki niedostępnego obozu Szeryfa Alego.
— Lecz obóz ten został zdobyty. Stało się to dzięki pomysłowi Jima, który wwindował na szczyt wzgórza starą artylerję Doramina: dwa zardzewiałe działa siedmiofuntowe i mnóstwo drobnych mosiężnych armatek służących za obiegową monetę. Mosiężne armatki są wprawdzie wykładnikiem bogactwa, ale potrafią także wysłać porządny strzał na niewielką odległość, jeśli je nabić śmiało aż po koniec lufy. Trudność polegała na tem, aby je wciągnąć na samą górę. Jim pokazał mi miejsce, gdzie przymocował liny, wyjaśnił jak zmajstrował naprędce prymitywny kołowrót z pustego pnia obracającego się na zaostrzonym kole, zaznaczył fajką zarysy okopów. Ostatnie sto metrów wejścia na szczyt były najcięższe. Jim oświadczył Doraminowi, że odpowiada własną głową za powodzenie całego planu. Namówił stronników wojny, aby pracowali znojnie przez całą noc. Wielkie ogniska zapalone w pewnych odstępach jaśniały wzdłuż zbocza, „lecz tu na szczycie“ — objaśniał — „oddział wciągający armaty musiał biegać wkółko w ciemności“. Jim widział z góry ludzi pełznących po pochyłości niby mrówki przy pracy. On sam w ciągu tej nocy