Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

zbiegał wdół i wspinał się po wzgórzu jak wiewiórka, kierując wszystkiem, dodając ludziom ducha, czuwając nad całą linją. Stary Doramin kazał się zanieść w fotelu na wzgórze. Ustawili go na polance w połowie wysokości; siedział tam w blasku jednego z wielkich ognisk.
— „Nadzwyczajny starzec — mówił Jim — zupełnie jak jaki wódz pradawny, z temi swemi dzikiemi oczkami; na kolanach trzymał olbrzymie skałkowe pistolety, poprostu wspaniałe: heban oprawny w srebro, z cudownemi kurkami, kalibru starych rusznic. Zdaje się że to dar od Steina — wzamian za ten pierścień, pamięta pan. Należały niegdyś do zacnego starego Mac Neila. A skąd on je wytrzasnął, Bóg raczy wiedzieć. Więc stary siedział, nie ruszając ani ręką ani nogą, zwrócony plecami do ogniska z chróstu, a naokoło niego mnóstwo ludzi biegało, krzyczało i ciągnęło; wyglądał tak uroczyście i imponująco, że trudno to sobie wyobrazić. Nie byłby chyba mógł uciec, gdyby Szeryf Ali wypuścił na nas swoją wściekłą bandę i zmusił moich ludzi do ucieczki. W każdym razie Doramin przybył tu aby umrzeć, gdyby rzeczy się źle obróciły. Niema co do tego dwóch zdań! Miły Boże, jakiż ja byłem przejęty jego widokiem — tkwił tam jak skała. Lecz Szeryf Ali myślał pewnie żeśmy poszaleli; ani mu się śniło zjawić i przekonać, co tam wyprawiamy. Ale zdaje mi się że nawet ci sami ludzie, którzy ciągnęli, i pchali, i oblewali się potem, nie wierzyli aby można było tego dokonać! Jestem pewien że nie wierzyli, daję panu słowo...“
— Stał wyprostowany z dymiącą fajką w ręku, z uśmiechem na ustach, z iskrami w dziecięcych oczach. Siedziałem na pniu u jego stóp, a pod nami