nieźle — zauważył niedbale i mówił dalej, przeciągając: — Dostał się tam podobno jakiś biały włóczęga... Jak? Co pan mówi? Pański przyjaciel? Aha!... A więc mówiono mi prawdę, że to jeden z tych vordamte — — Czegoż on tam szukał? A hycel, więc się potrafił tam wśliznąć! Co pan mówi? Nie byłem tego pewien. Patusan — oho, podrzynają tam gardła jak nic — ale co mi do tego. — Urwał i zaczął jęczeć: — Uf! Boże ty mój! Ten upał, ten upał! Hm, wobec tego co pan mówi, może i jest trochę prawdy w pogłoskach o... — Zamknął paskudne, szkliste oko (powieka drżała mu w dalszym ciągu), a drugiem zerknął na mnie ohydnie. — Niech pan posłucha — rzekł tajemniczo — jeżeli... rozumie pan? jeżeli tamten facet dobrał się rzeczywiście do czegoś co warte zachodu... nie do jakiegoś zielonego szkiełka — kapuje pan? Jestem oficjalną osobą... Otóż niech pan powie temu szelmie... Co? Jak? Pański przyjaciel? — Przewalał się wciąż spokojnie po leżaku. — Tak pan mówi? Bardzo pięknie; miło mi że mogę dać panu te wskazówki. Pan chciałby pewno także trochę się na tem obłowić? Proszę mi nie przerywać. Pan mu powie poprostu, że słyszałem o tej historji, ale rządowi nic nie doniosłem. Jeszcze nie. Rozumie pan? I poco donosić? Prawda? Niech pan mu powie żeby się u mnie stawił, jeśli go wypuszczą żywego z kraju. Powinien pilnować swej skóry. Co? Obiecuję że żadnych pytań zadawać nie będę. Szyto kryto — rozumie pan? Panu się także coś niecoś ode mnie okroi. Niewielka prowizja za zajęcie się tą historją. Proszę mi nie przerywać. Jestem urzędnikiem rządowym, ale raportu nie zrobię. Interes interesem. Kapuje pan? Znam paru porządnych ludzi, którzy kupią wszystko, co jest warte kupienia i mogę dać temu łajda-
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.