tajemniczo, jako swej bezwzględnej własności. Zdawało się że niema żadnej rady dla Jima, więziła go własna jego wolność i potęga, a dziewczyna, choć była gotowa podesłać mu głowę pod nogi, strzegła swej zdobyczy nieugięcie — jakby trudno było Jima utrzymać. Nawet Tamb’ Itam, który podczas naszych podróży chodził z zadartą głową, następując na pięty swemu władcy, dziki i obwieszony bronią jak janczar, z krissem, kordelasem i lancą (pozatem niósł jeszcze strzelbę Jima) — otóż nawet Tamb’ Itam pozwalał sobie odgrywać rolę nieugiętego opiekuna, niby zgryźliwy dozorca, gotów oddać życie za swego więźnia. Wieczorami, kiedyśmy siadywali do późna, milcząca, niewyraźna postać chodziła bezszelestnemi krokami przed werandą tam i z powrotem; niekiedy zaś, podnosząc głowę, dostrzegałem niespodzianie że Malaj stoi w cieniu, sztywny i wyprostowany. Po niejakim czasie znikał zazwyczaj bez najmniejszego szmeru, lecz gdyśmy wstali z krzeseł, wyłaniał się tuż przy nas jakgdyby z ziemi, gotów wypełnić wszelkie rozkazy Jima. Dziewczyna także, jak sądzę, nie kładła się spać, pókiśmy nie rozstali się na noc. Nie raz i nie dwa widziałem ich oboje z Jimem przez okno mego pokoju, wychodzących spokojnie na werandę; opierali się o zgruba ciosaną poręcz — dwie zbliżone do siebie białe postacie; Jim obejmował dziewczynę, a ona kładła mu głowę na ramieniu. Dochodziły do mnie ciche ich szepty, wyraźne, tkliwe, brzmiące spokojną, smutną nutą wśród nocnej ciszy, niby obcowanie z sobą jednej i tej samej istoty, rozłożone na dwa tony. Później, przewracając się na łóżku pod siatką od moskitów, słyszałem wyraźnie słabe trzaski, lekki oddech, ostrożne pochrząkiwania — i wiedziałem że to Tamb’ Itam jest wciąż na czatach. Choć miał (z łaski
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.