Cornelius wślizgiwał się ustawicznie to temi, to owemi drzwiami i myszkował po werandzie niemy jak ryba, rzucając spodełba wrogie, podejrzliwe spojrzenia. „Mogę mu obrzydzić tę zabawę“, rzekł raz Jim do niej. „Niech pani tylko szepnie słowo“. I czy wiecie, co mu powiedziała? Odrzekła — Jim powtórzył mi to z przejęciem — iż gdyby nie pewność, że Cornelius jest sam bardzo nieszczęśliwy, znalazłaby odwagę aby zabić go własnemi rękoma. „Niechże pan sobie to wyobrazi! Ta biedna dziewczynina, prawie dziecko, doprowadzona do czegoś podobnego!“ wykrzyknął Jim ze zgrozą. Zdawało się że niepodobna jej ocalić nietylko przed tym podłym łotrem, ale i przed nią samą! Jim twierdził że dziewczyna nie wzbudza w nim właściwie współczucia; było to więcej niż współczucie, zdawało mu się, że coś cięży mu na sumieniu, kiedy patrzył na jej życie. Uważałby swój wyjazd z Patusanu za niegodziwą dezercję. Zrozumiał wkońcu, że nie może się tu spodziewać niczego po dłuższym pobycie, ani rachunków, ani pieniędzy, ani jakichkolwiek wyjaśnień, ale mimo to nie wyjeżdżał, doprowadzając tem Corneliusa do rozjątrzenia graniczącego — nie powiedziałbym z szaleństwem ale prawie z odwagą. A tymczasem Jim czuł, że przeróżne niebezpieczeństwa gromadzą się skrycie wkoło niego. Doramin posyłał dwa razy zaufanego sługę aby mu powiedzieć z naciskiem, że nic dla jego bezpieczeństwa zrobić nie może, póki Jim nie przeprawi się z powrotem przez rzekę i nie zamieszka wśród Bugisów jak przedtem. Ludzie najróżniejszego autoramentu odwiedzali Jima częstokroć głuchą nocą, aby wyjawić mu spiski knute na jego życie. Chciano go otruć. Chciano go zasztyletować w łazience. Przygotowywano się do zabicia go z łódki na rzece.
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.