— Tymczasem sen Jima został zakłócony majakiem; wydało mu się że niebiosa rozbrzmiewają, jak miedź, wielkim głosem wołającym na niego: zbudź się! zbudź się! tak donośnie, iż wbrew rozpaczliwemu postanowieniu aby spać dalej, obudził się naprawdę. Blask czerwonych, trzaskających płomieni jakby zawieszonych w powietrzu padł mu na oczy. Zwoje gęstego, czarnego dymu kłębiły się naokoło głowy jakiegoś zjawiska, nieziemskiego zjawiska, całego w bieli, o surowej, natężonej, niespokojnej twarzy. Jim rozpoznał po chwili dziewczynę. Jej ramię z pochodnią było wyprężone nad głową; powtarzała wytrwale naglącym, jednostajnym głosem;
— „Niech pan wstanie! Niech pan wstanie! Niech pan wstanie!“
— Zerwał się raptownie; dziewczyna natychmiast wetknęła mu do ręki rewolwer, jego własny rewolwer, który wisiał na gwoździu, ale był tym razem nabity. Wziął go w milczeniu, oszołomiony, mrużąc oczy od światła. Zastanawiał się, co też będzie mógł dla niej zrobić.
— Zapytała szybko i bardzo cicho:
— „Czy pan może stawić czoło czterem ludziom z tym rewolwerem?“
— Opowiadając mi to, Jim roześmiał się na wspomnienie uprzedzającej grzeczności, jaką okazał dziewczynie. „Naturalnie — spodziewam się — oczywiście — niech pani mi rozkazuje“. Nie otrząsnął się jeszcze ze snu i miał wrażenie, że zachowuje się bardzo uprzejmie w tych niezwykłych okolicznościach, że ujawnia bezwzględną gorliwość pełną oddania. Dziewczyna wyszła z pokoju, Jim za nią; na korytarzu zakłócili spokój starej jędzy, która od czasu do czasu
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.