Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

a Jim szedł za nią na podwórze. Ogradzające je płoty dawno już się rozpadły i bawoły sąsiadów kroczyły rano powoli przez otwartą przestrzeń, głucho postękując; nawet dżungla zaczynała już tu się wdzierać. Jim i dziewczyna zatrzymali się w bujnej trawie. Światło, w którem stali, pogłębiało ciemności dokoła i tylko nad ich głowami połyskiwała mnogość gwiazd. Jim mówił mi, że była to cudowna noc — zupełnie chłodna, z leciutkim powiewem od rzeki. Zauważył widać dobrotliwe jej piękno. Pamiętajcie że opowiadam wam teraz historję miłosną. Ta piękna noc zdawała się tchnąć na nich łagodną pieszczotą. Płomień pochodni chwiał się niekiedy, trzepocząc głośno jak chorągiew i przez jakiś czas nic więcej nie było słychać.
— „Czekają w składzie — szepnęła dziewczyna — czekają tam na sygnał“.
— „Czyj sygnał?“ — zapytał Jim.
— Wstrząsnęła pochodnią, która buchnęła płomieniem, rozsypawszy deszcz iskier.
— „Tylko że pan spał tak niespokojnie — ciągnęła szeptem. — Ja także czuwałam nad panem“.
— „Pani!“ — zawołał, obracając głowę aby na nią spojrzeć.
— „Pan myśli, że czuwałam tylko tej nocy!“ — rzekła jakgdyby z rozpaczą i oburzeniem.
— Mówił mi, że te słowa podziałały na niego niby cios w piersi. Tchu mu zabrakło. Doznał wrażenia że zachowywał się jak cham — poczuł skruchę, wzruszenie, szczęście, dumę. Przypominam wam znowu, że to jest historja miłosna; możecie to poznać po głupocie — bynajmniej nie odpychającej — po wzniosłej głupocie ich zachowania; po tym postoju w świetle pochodni, jakby na benefis ukrytych zbrodniarzy