Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

z pięści trzymanej tuż nad głową. Przepaska obwinięta ciasno koło bioder bieliła się olśniewająco na bronzowem ciele; naga skóra połyskiwała jak mokra.
— Jim zauważył to wszystko. Mówił mi że doznał niewysłowionej ulgi, mściwego uniesienia. Powstrzymywał się umyślnie od strzału. Opóźnił go o dziesiątą część sekundy — czas bezmiernie długi; człowiek zbliżył się o trzy kroki. Jim opóźnił strzał dla przyjemności stwierdzenia przed samym sobą: ten człowiek jest martwy! Był niewzruszenie pewien swego. Pozwolił mu się zbliżyć, ponieważ to nie miało znaczenia. Ten człowiek jest martwy — w każdym razie. Zauważył jego rozdęte nozdrza, szeroko rozwarte oczy, zapamiętały, żarliwy spokój twarzy i wreszcie strzelił.
— Huk w tej zamkniętej przestrzeni był ogłuszający. Jim odstąpił krok w tył. Widział jak napastnik poderwał głowę, wyrzucił naprzód ramiona i upuścił kriss. Jim stwierdził potem że strzelił mu w usta, trochę ku górze, tak że kula wyszła wysoko z tyłu czaszki. W rozpędzie napastnik posuwał się wciąż jeszcze naprzód z otwartemi ustami i wykrzywioną twarzą, macając przed sobą rękoma jakby zaniewidział — wreszcie runął na twarz ze straszliwą siłą tuż przed nagiemi stopami Jima. Jim mówił że nie uszedł mu najdrobniejszy szczegół tej sceny. Poczuł się nagle spokojny, ukojony, bez złości, bez żadnej obawy, jakgdyby śmierć tego człowieka zadosyćuczyniła za wszystko. Pochodnia napełniała szopę dymem i kopciem, wśród których spokojny płomień gorzał bez drgnięcia krwawą czerwienią. Jim wszedł do szopy stanowczym krokiem, przestępując przez martwe ciało i wziął na cel drugą nagą postać, rysującą się niewyraźnie w innym końcu szopy. Gdy już miał pociągnąć za kurek, człowiek ów