— Jim kazał im iść naprzód i wyprowadził całą grupę z szopy; a przez cały ten czas pochodnia tkwiła prostopadle w ujęciu drobnej dłoni, która nawet nie drgnęła. Trzej ludzie słuchali Jima bez słowa, poruszając się automatycznie. Ustawił ich rzędem.
— „Weźcie się za ręce!“ — rozkazał. Usłuchali go.
— „Pierwszy z was, który cofnie rękę albo się obejrzy, jest trupem — rzekł. — Marsz!“
— Ruszyli sztywno naprzód; szedł za nimi, a z boku niosła pochodnię dziewczyna w białej powłóczystej sukni, z czarnemi włosami spadającemi do pasa. Prosta i gibka, zdawała się sunąć, nie dotykając ziemi; słychać było tylko jedwabisty świst i szelest długiej trawy.
— „Stać!“ — krzyknął Jim.
— Brzeg rzeki był stromy; z dołu bił wielki chłód, światło padało na skraj gładkiej, ciemnej wody pieniącej się bez zmarszczek; na prawo i lewo szeregi domostw zbiegały się pod ostremi zarysami dachów.
— „Pozdrówcie ode mnie Szeryfa Alego, póki sam się nie zgłoszę — rzekł Jim. Żadna z trzech głów nie poruszyła się. — Skakać!“ — zagrzmiał.
— Trzy pluski zlały się w jeden, wzbił się deszcz bryzgów, czarne głowy zakotłowały się gwałtownie i znikły; ale wciąż było słychać potężne sapanie i parsknięcia — słabnące stopniowo — bo wszyscy trzej nurkowali pilnie w wielkim strachu przed po-
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XXXII