Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

żegnalnym strzałem. Jim zwrócił się do dziewczyny, która przez cały czas była niemą i uważną obserwatorką. Wydało mu się nagle, że serce rozpiera mu piersi i podchodzi do gardła; zapewne dlatego zaniemówił na tak długo. Dziewczyna odwzajemniła jego spojrzenie i cisnęła palącą się pochodnię do rzeki z wielkim rozmachem. Czerwony, ognisty blask, zatoczywszy wielki łuk wśród nocy, zapadł się z gniewnym sykiem, a spokojne, łagodne światło gwiazd zstąpiło na nich bez przeszkody.
— Nie wiem co Jim jej powiedział, gdy wkońcu odzyskał głos. Wątpię aby był bardzo wymowny. Świat zaległa cisza, wokół nich dyszała noc, jedna z tych nocy jakby stworzonych do czułości. Zdarzają się chwile kiedy dusze — niby wyzwolone ze swych ciemnych zasłon — goreją cudowną wrażliwością, która sprawia że czasem milczenie przejrzystsze jest niż mowa. Jim mówił mi dalej o dziewczynie:
— „Osłabła na chwilę. Takie podniecenie — pan rozumie. Nastąpiła reakcja. Musiała być piekielnie zmęczona — i tak dalej. I — i — co tu dużo gadać — okazało się że mnie kocha, uważa pan... Ja także... Nie wiedziałem naturalnie... nie przyszło mi to nigdy do głowy...“
— Wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem, trochę podniecony.
— „Ja — ja kocham ją całem sercem. Bardziej niż się to da wypowiedzieć. Naturalnie że tego wypowiedzieć nie można. Człowiek patrzy inaczej na swoje czyny, kiedy rozumie — kiedy go zmuszają codzień do zrozumienia — że jego życie jest potrzebne — uważa pan, dosłownie potrzebne — dla kogoś drugiego. Jestem do tego zmuszony. To nie-