Byłem niezmiernie przejęty; jej młodość i nieświadomość, jej pełna wdzięku uroda, która miała prosty czar i delikatną żywotność polnego kwiatu, jej wzruszające prośby, jej bezradność, przemawiały do mnie z siłą równającą się prawie jej nieuzasadnionemu lecz naturalnemu strachowi. Bała się nieznanego — jak i my wszyscy — a jej niewiedza wyolbrzymiała je w nieskończoność. Byłem dla niej wcieleniem owego nieznanego, siebie, was, chłopcy, całego świata, który ani dbał o Jima, ani go potrzebował. Byłbym chętnie przed nią ręczył za obojętność całej ziemi tętniącej życiem, ale przyszło mi na myśl, że Jim należy także do tajemniczego nieznanego, którego dziewczyna się lęka, i że cokolwiekbym w jej oczach uosabiał, Jima uosabiać nie mogę. Zawahałem się. Jej szept pełen beznadziejnego bólu rozwiązał mi usta. Zacząłem ją zapewniać, że co się mnie tyczy, nie przyjechałem bynajmniej ażeby zabrać Jima.
— Dlaczegoż więc przyjechałem? Poruszyła się zlekka i stała znów nieruchomo wśród nocy jak marmurowy posąg. Usiłowałem jej pokrótce wyjaśnić, że sprowadziły mnie interesy, przyjaźń; jeżeli mam jakie życzenie dotyczące Jima, to wolałbym raczej aby został w Patusanie.
— „Oni zawsze nas porzucają“ — szepnęła. Od grobu, który wieńczyła pobożnie kwiatami, przypłynęło
Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XXXIII