Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie niechęć do jakichkolwiek stosunków z tak odrażającą kreaturą. Byłby jednak swego dopiął, gdyby nie wrodzona mu skłonność do wymykania się chyłkiem, z chwilą gdy ktoś spojrzał na niego. Cofał się przed surowem spojrzeniem Jima, przed moim wzrokiem, któremu usiłowałem nadać wyraz obojętności, nawet przed niechętnem, wyniosłem spojrzeniem Tamb’ Itama. Przemykał się ciągle ukradkiem; kiedykolwiek go się dostrzegało, zawsze oddalał się, klucząc, przekrzywiwszy głowę na ramię, niekiedy z podejrzliwem warknięciem, to znów w pełnem boleści, niemem zgnębieniu; lecz żadna z jego min nie mogła ukryć wrodzonej, niezatartej nikczemności jego natury, tak jak żaden ubiór nie może zasłonić jakiegoś potwornego zniekształcenia ciała.
— Może byłem rozstrojony po bezwzględnej porażce, której doznałem przed niecałą godziną, zmagając się z upiorem strachu, dość że pozwoliłem się Corneliusowi przychwycić, nie udając nawet oporu. Sądzone mi było wysłuchać zwierzeń i pytań, na które niema odpowiedzi. To było ciężkie; lecz pogarda, odruchowa pogarda, budząca się na widok Corneliusa, ułatwiła mi sytuację. Ten człowiek nie mógł mieć żadnego znaczenia. Teraz nic już nie miało znaczenia, ponieważ zdecydowałem, że Jim wreszcie swój los opanował — a tylko Jim mię obchodził. Oświadczył mi że jest zadowolony... prawie zupełnie. Mało kto mógłby się zdobyć na tak śmiałe powiedzenie. Jabym nie mógł, choć mam prawo dość dobrze myśleć o sobie. A czyby się który z was na to zdobył?
Marlow zamilkł, jakby oczekując odpowiedzi. Wszyscy milczeli.
— Macie rację — zaczął znów Marlow. — Niech