Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeki — zawołał Jim — postaram się panu posłać trochę żywności — bawołu, jadalne korzenie, co będę mógł. — Cień łodzi sunął dalej.
„ — Dobrze. Niech pan przyśle — rzekł we mgle bezbarwny, głuchy głos. Nikt z licznych, uważnych słuchaczy nie rozumiał znaczenia tych słów; Brown i jego ludzie odpłynęli w swej łodzi, niknąc jak widma bez najlżejszego szmeru.
„I tak oto Brown — niewidzialny we mgle — opuścił Patusan ramię w ramię z Corneliusem siedzącym w rufie.
„ — Może pan dostanie małego bawołu — rzekł Cornelius. — O tak. Bawołu. I trochę jadalnych korzeni. Dostanie pan, jeśli on tak powiedział. On zawsze mówi prawdę. Ukradł mi wszystko co posiadałem. Zapewne pan woli małego bawołu niż złupienie wielu domów.
„ — Radziłbym panu trzymać język za zębami, bo mógłby ktoś wyrzucić pana za burtę w tę przeklętą mglę — rzekł Brown. Łódź zdawała się stać w miejscu; nic nie było widać, nawet rzeki tuż przy burcie, tylko pył wodny unosił się i ściekał skroplony po brodach i twarzach. Brown mówił mi, że to było bardzo dziwne. Każdemu z nich się zdawało, iż dryfuje sam jeden w czółnie, przeczuwając niejasno obecność prawie niedostrzegalnych widm, wzdychających i pomrukujących.
„ — Więc panby mnie wyrzucił za burtę, co? — burknął Cornelius. — Jabym i tak wiedział, gdzie jestem. Mieszkam tu od wielu lat.
„ — Ale jeszcze za krótko, żeby coś widzieć wśród takiej mgły — rzekł Brown, wyciągnąwszy się wygodnie; ręka jego zwisała z niepotrzebnej sterownicy, kołysząc się tam i sam.