Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

o łożysko armaty, patrzył na rzekę zwrócony tyłem do domu, we drzwiach zaś stała dziewczyna, zdyszana jak po gwałtownym biegu i patrzyła na niego poprzez dziedziniec. Tamb’ Itam trzymał się niedaleko od swego pana, czekając cierpliwie na dalszy rozwój wypadków. Nagle Jim, który był jakby zatopiony w spokojnych rozmyślaniach, obrócił się ku niemu i rzekł:
„ — Czas już z tem skończyć.
„ — Słucham, tuanie? — rzekł Tamb’ Itam i podszedł żwawo do swego pana. Z chwilą gdy Jim się odwrócił, dziewczyna ruszyła z miejsca i zeszła na dziedziniec. Nikogo z domowników nie było wówczas w pobliżu. Chwiała się zlekka i mniej więcej w połowie drogi zawołała na Jima, który zdawał się znowu wpatrywać spokojnie w rzekę. Odwrócił się i oparł plecami o armatę.
„ — Czy będziesz się bił? — krzyknęła.
„ — Niema o co się bić, nic nie jest stracone — odrzekł i o krok się ku niej posunął.
„ — Czy uciekniesz? — krzyknęła znowu.
„ — Ucieczka jest niemożliwa — rzekł i zatrzymał się; dziewczyna przystanęła także i milcząc, pożerała go wzrokiem.
„ — Więc pójdziesz tam? — wyrzekła powoli. Jim spuścił głowę. — Ach! — krzyknęła, wpatrując się w niego — jesteś szalony, albo jesteś obłudny. Czy pamiętasz, jak wtedy w nocy zaklinałam cię abyś odszedł ode mnie, a ty powiedziałeś, że nie możesz? Że to jest niepodobieństwo! Niepodobieństwo! Pamiętasz, jak powiedziałeś, że nigdy mnie nie opuścisz? Dlaczego? Ja ciebie o to nie prosiłam. Obiecałeś z własnej woli — pamiętaj.