rufie. Natychmiast z przodu na głównym pokładzie rozległ się ostry, przeciągły gwizd, który zmiękł i zamarł w ciszy. Władca brygu wynurzył się z luki schodni na pokład, spojrzał w górę na skantowane reje i z progu ogarnął horyzont przeciągłem spojrzeniem.
Miał lat około trzydziestu pięciu, prosty był i gibki. Poruszał się swobodnie, raczej jak człowiek zwykły przemierzać równiny i wzgórza niż jak ten, który od najwcześniejszej młodości przywykł do przeciwdziałania nagłemi zgięciami ciała wznoszeniu się i chybotom ciasnego pokładu na drobnych statkach, miotanych kaprysami gniewnego lub rozigranego morza.
Miał na sobie popielatą flanelową koszulę, a białe jego spodnie przytrzymywała błękitna jedwabna szarfa, owinięta ciasno wkoło smukłych bioder. Wyszedł z kajuty tylko na chwilę, ale przekonawszy się, że główny marsel rzuca cień na rufę, pozostał z gołą głową na pokładzie. Jasne, kasztanowate włosy wiły się zlekka na jego kształtnej głowie, a przystrzyżona broda mieniła się jaskrawo gdy mijał wąski pas słońca, jakby każdy jej włosek był falistym i cieniuchnym złotym drucikiem. Usta Lingarda ginęły pod gęstemi wąsami; nos był prosty, krótki, o lekko stępionym końcu; szeroki pas mocniejszej czerwieni leżał pod oczami i przylegał do kości policzkowych. Oczy nadawały twarzy szczególny wyraz. Brwi, ciemniejsze od włosów, kreśliły prostą linję pod szerokiem, gładkiem czołem, znacznie bielszem od ogorzałej twarzy. Siwe oczy, gorejące jak gdyby blaskiem ukrytego ognia, mieniły się czerwonemi błyskami, co nadawało badawczość i zapał spokojnemu ich spojrzeniu.
Ten człowiek tak dobrze niegdyś znany, a dziś zapomniany tak zupełnie wśród czarownych i nieczu-
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.