łych brzegów płytkiego morza, miał wśród kolegów przezwisko „Czerwonookiego Toma“. Dumny był ze swego szczęścia, ale bynajmniej nie ze swego rozsądku. Pysznił się swym brygiem, szybkością swego okrętu, który uchodził za najzwinniejszy statek na tych wodach; pysznił się także tem, co statek przedstawiał.
A bryg przedstawiał owoc szczęśliwej wyprawy na Wiktorjańskie pola złotodajne; przedstawiał przezorną wstrzemięźliwość właściciela, długie dni snutych przezeń planów i miłującego trudu przy budowie; wielką radość lat jego młodych, niezrównaną wolność mórz; idealny — bo wędrowny — dom; niezależność, umiłowanie Lingarda — i jego troskę. Słyszał często jak ludzie mówili, że Tom Lingard nie dba o nic na świecie prócz swego brygu — i z uśmiechem poprawiał w myśli to zdanie, dodając że nie dba o nic żywego — prócz brygu.
Dla niego bryg był równie pełen życia jak i szeroki świat. Czuł jego żywotność w każdym ruchu, w każdem chybnięciu się, w każdem przechyleniu ostrokończastych masztów, tych masztów, których malowane gałki dla oczu żeglarza poruszają się wiecznie na tle chmur albo na tle gwiazd. Ten statek był mu zawsze drogim — jak dawna miłość; zawsze pożądanym — jak obca kobieta; zawsze pełnym tkliwości — jak matka; zawsze wiernym — jak ukochane dziecię męskiego serca.
Lingard stał nieraz godzinami z łokciem na burcie, z głową wspartą na dłoni i słuchał — słuchał w sennej ciszy pieszczotliwego i pełnego obietnic szeptu morza, które sunęło w szybko niknących bańkach wzdłuż gładkich, pomalowanych na czarno boków statku. Co
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.