Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

niu — był tindalem załogi — czemś w rodzaju pomocnika bosmena czyli seranga. Drugi, siedzący na bomie obok niego, był prawie zupełnie czarny, niewiele większy od dużej małpy, a pomarszczona jego twarz miała wyraz komicznej dzikości, która charakteryzuje często ludzi z południowo-wschodniego wybrzeża Sumatry.
Był to kassab czyli szafarz, piastujący godność wygodną i pełną dostojeństwa. Kassab był jedynym z pośród wieczerzającej załogi, który zauważył obecność dowódcy na pokładzie. Szepnął coś do tindala; ten zsunął natychmiast na bok głowy swój stary kapelusz, który to bezsensowny gest nadał mu minę skończenie głupkowatą. Pozostali usłyszeli również szept kassaba, lecz w dalszym ciągu pożywiali się sennie, podnosząc pajęczemi ruchami chude ramiona.
Słońce znajdowało się mniej więcej o stopień nad horyzontem i z nagrzanej powierzchni wód lekka mgła zaczęła się podnosić; nikła mgiełka niewidzialna dla ludzkiego oka, dość jednak silna aby zmienić słońce w czerwoną, rozżarzoną tarczę, pionową i gorącą, która staczała się powoli na kraniec poziomej i zimnej na pozór tarczy połyskliwego morza. Oba krańce zetknęły się i krągła przestrzeń wód nabrała nagle tonu mrocznego jak zmarszczenie brwi, głębokiego jak ponura zaduma o złem.
Zdawało się, że senne wody zatrzymały na chwilę spadające słońce, z którego strzelił ku nieruchomemu brygowi po ciemnej powierzchni morza szlak światła prosty i jaśniejący, równy i wspaniały, ścieżka ze złota, purpury i fjoletu — olśniewająca i straszliwa — która prowadziła jak gdyby z ziemi prosto w niebo przez wrota chlubnej śmierci. Jaśniejący szlak zwolna