Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówią że będzie wojna z Chinami — rzekł plotkarskim tonem — i że Francuzi będą po naszej stronie, tak jak pięć lat temu na Krymie. Zdaje mi się, że coraz bardziej kumamy się z Francuzami. Nie mam o tem wyraźnego zdania. A co pan myśli, panie kapitanie?
— Spotykałem ich statki wojenne na oceanie Spokojnym — rzekł zwolna Lingard. — Statki były piękne a ludzie na nich obchodzili się ze mną dość grzecznie — i bardzo się interesowali tem co robię — dodał ze śmiechem. — Ale nie jeździłem tam aby z nimi wojować. Miałem wtedy stary zbutwiały kuter handlowy — ciągnął z ożywieniem.
— Doprawdy, panie kapitanie? — rzekł Shaw bez cienia zapału. — Żeby tak mieć duży statek — uważa pan, taki duży statek, z którym możnaby —
— A później już, przed kilku laty — przerwał mu Lingard — zaprzyjaźniłem się z francuskim szyprem w Ampanamie; było nas tylko dwóch białych w całem mieście. To był dobry chłop, i nie żałował swego czerwonego wina. Trudno było zrozumieć gdy mówił po angielsku, ale umiał śpiewać pieśni w swoim języku o ah-mur. Ah-mur, panie Shaw, to znaczy po francusku miłość.
— Aha — właśnie, panie kapitanie. Kiedy byłem drugim oficerem na barce sunderlandzkiej, w czterdziestym pierwszym, na morzu Śródziemnem, równie mi było łatwo władać ich mową jak, naprzykład, panu — pięciocalową cumą przerzuconą przez bok okrętu.
— Tak, to był człowiek jak się patrzy — ciągnął Lingard w zamyśleniu jakgdyby do siebie. — Nie znałem lepszego kompana do lądowych wycieczek. Miał