Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/044

Ta strona została skorygowana.

nie słyszę. Żadnego szmeru. To musi być coś małego.
— Temu człowiekowi przyśniło się z pewnością. Mam także dobre uszy, a —
Poszedł ku przodowi i koniec zdania zagubił się w niewyraźnym pomruku. Lingard stał, skupiwszy uwagę. Trzech majtków z dolnej wachty zjawiło się na tylnym pomoście i zakrzątnęło koło wielkiej skrzyni stojącej obok osłony kajutowego zejścia. Rozległ się grzechot i brzęk stalowej broni wydobywanej na pokład, ale ludzie nie zaszeptali nawet do siebie. Lingard patrzył spokojnie w noc, wreszcie potrząsnął głową.
Serangu! — zawołał półgłosem.
Chudy, stary Malaj wbiegł po trapie tak zręcznie, że kościste jego stopy zdawały się nie dotykać schodów. Stanął obok swego dowódcy z rękami założonemi za plecy — postać niewyraźna lecz prosta jak strzała.
— Kto stał na wachcie? — spytał Lingard.
— Badrun, Bugis — rzekł Wasub w swój ostry, szarpany sposób.
— Nie słyszę nic! Badrun słyszał hałas w swojej głowie.
— Noc kryje łódkę
— Widziałeś ją?
— Tak, tuanie. Mała łódka. Przed zachodem. Blisko lądu. Teraz kieruje się tutaj — jest już blisko. To ją właśnie słyszał Badrun.
— Więc dlaczego nie zameldowałeś? — spytał ostro Lingard.
Malim meldował. Powiedział: „Niema nic“ — ale ja ją widziałem. Skąd mogłem wiedzieć jakie są jego myśli albo twoje, tuanie?