Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/048

Ta strona została skorygowana.

dostrzegłem bardzo daleko statek. Wziąłem w pośpiechu jego kierunek i zabraliśmy się do roboty; ale widać jakiś przeciwny prąd musiał nas trzymać, bo długi czas nie mogliśmy oddalić się od tej wysepki. Sterowałem przy świetle gwiazd i — do djaska — zacząłem myśleć, że was gdzieś wyminąłem — bo to chyba napewno was dojrzałem.
— Tak, pewnie że nas. Nie widzieliśmy nic przez cały dzień — przyznał Lingard. — Gdzie wasz statek? — zapytał skwapliwie.
— Siedzi mocno i pewnie na ławicy miękkiego błota — ze sześćdziesiąt mil stąd — tak mi się zdaje. Jesteśmy drugą z kolei łódką wysłaną po pomoc. Rozstaliśmy się z tamtą pierwszą we czwartek. Musiała przejechać dziś na północ od was. Pierwszy oficer prowadzi ją i ma rozkaz dotarcia do Singapuru. Ja jestem drugim oficerem i zostałem wysłany w kierunku tej cieśniny na chybił trafił, aby złapać jakiś okręt. Mam list od właściciela. Nasi państwo są znudzeni tem siedzeniem w błocie i chcą pomocy.
— Jakąż pomoc spodziewał się pan tu znaleźć?
— Dowie się pan o tem z listu. Czy mogę pana prosić, panie kapitanie, o trochę wody dla chłopców w łódce? A i ja będę wdzięczny jeśli pan mi da się czego napić. Od południa nie przełknęliśmy ani łyku. Okazało się, że nasza beczka przecieka.
— Panie Shaw, proszę się tem zająć — rzekł Lingard. — Niechże pan zejdzie do kajuty, panie —
— Nazywam się Carter.
— Ach tak — panie Carter. Proszę, proszę — ciągnął Lingard, idąc naprzód po kajutowych schodach.
Steward zapalił wiszącą lampę i postawił na stole karafkę i butelki. Kajuta wyglądała wesoło; pomalo-