Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/065

Ta strona została skorygowana.

wychodzi z pod całunu, aby zająć swe miejsce w spotęgowanem, olbrzymiem roziskrzeniu wszechświata.
Bryg o lekko skróconych żaglach biegł swobodnie pod marslami, — kliwrem i sztakslem — roztrącając z pogardą burzliwą ciżbę hałaśliwych i podnieconych fal. W miarę jak statek posuwał się szybko naprzód, rozwijał za sobą na tle niespokojnej ciemności morza szeroką wstęgę kipiącej piany, usianej nakształ błędnych ogników błyskami ciemnych kręgów wymykających się z pod steru. Daleko za rufą, u końca liny — nie grubszej od czarnej nitki — która nurzała niekiedy długą, wygiętą linję w rozpryskującej się pianie, można było dostrzec przedmiot podobny do zabawki, wydłużony i ciemny, pędzący za brygiem przez śnieżną białość jego szlaku.
Lingard poszedł na rutę i trzymając oburącz tylną poręcz, wypatrywał skwapliwie łódki Cartera. Uspokoił się na pierwszy rzut oka, widząc że gig jachtu sunie lekko u końca długiej liny, i odwrócił się aby spojrzeć spokojnym wzrokiem ku przodowi i stronie podwietrznej. Było wtedy punktualnie wpół do pierwszej i Shaw, zluzowany przez Wasuba, zszedł na dół. Przed odejściem rzekł do Lingarda: „Pójdę sobie, panie kapitanie, jeżeli pan nie zamierza podnieść więcej żagli“. „Jeszcze nie w tej chwili“, odrzekł Lingard, bardzo czemś zaprzątnięty, wobec czego Shaw oddalił się, zmartwiony tem że się marnuje okazja, pozwalająca wyzyskać pomyślną bryzę.
Na głównym pokładzie ciemnoskórzy ludzie, których odzienie przylegało do drżących członków, jakby skąpali się w morzu, skończyli zwijać brasy i porządkować takelunek. Kassab, przymocowawszy do kołka fały marsrei, wkroczył na śródokręcie, kierując się ku