Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/068

Ta strona została skorygowana.

następujących po sobie rozpędzonych falach. A przy każdem powolnem zanurzeniu się statku śpiew wiatru wzmagał się między rozkołysanemi rejami, przybierając ton dziki i żałosny.
Właśnie w chwili gdy na brygu przygotowano łódkę do spuszczenia na morze, gig jachtu ciągniony przez swą linę ukazał się, miotając się i pluszcząc, po stronie nawietrznej ku tyłowi statku. Carter stał w rufie, przeginając się zręcznie w miarę bezładnych ruchów swej łupiny. Dwa razy okrzyknął bryg, aby się dowiedzieć co się dzieje, gdyż nie był w stanie dojrzeć z dołu i w ciemności co robi na rufie ta bezładna grupka ludzi. Nie dostał odpowiedzi, choć rozróżnił męską sylwetę stojącą samotnie na rufie i obserwującą go najwidoczniej. Chciał zawołać po raz trzeci, gdy usłyszał zgrzyt bloków, poczem rozległ się głośny plusk, wrzawa głosów, głuche hałasy jakby gramolących się ludzi — i ciemna masa, odłączając się od boku żaglowca, przemknęła obok niego na grzebieniu pędzącej fali. Przez mniej niż sekundę widział na roziskrzonem nocnem niebie zarys łodzi, głowy ludzkie, pióra wioseł sterczące ku górze w chwili, gdy wyjmowano je śpiesznie z dna łódki. Potem wszystko to zapadło mu się przed oczami, ukazało się raz jeszcze w oddali zaledwie widzialne, wreszcie znikło na dobre.
— Jakto, przecież oni spuścili łódź! — wykrzyknął Carter, opadając na ławkę. Przypomniał sobie, że widział zaledwie przed paru godzinami trzy prao krajowców, kryjące się właśnie wśród tych wysp. Mignęła mu myśl aby odrzucić linę, puścić się w pogoń za tą łódką i przekonać się... O czem się przekonać? Zaniechał tej myśli odrazu. Cóż mógł uczynić?
Przeświadczenie, że jacht i wszyscy ludzie na nim