Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/072

Ta strona została skorygowana.

Pochylony naprzód, czujny i uważny, Carter sterował. Ludzie jego siedzieli na ławkach jeden obok długiego; drzemali ze skulonemi ramionami i zgiętym grzbietem, trwając cierpliwie w niewygodnych pozycjach. Uwaga — której wymagało sterowanie łodzią wśród szlaku kipiącej i wzburzonej wody, ciągnącej się za brygiem przy szybkim jego kursie — przeszkadzała Carterowi w rozmyślaniach o niepewnej przyszłości i o niezwykłem położeniu.
Teraz pragnął tylko niezmiernie znów jacht zobaczyć i z uczuciem bardzo głębokiego zadowolenia ujrzał, że wszystkie proste żagle podnoszą się na brygu. Przez pozostałe godziny nocy siedział, dzierżąc rękojeść steru, z oczami utkwionemi w niewyraźną i wysoką piramidę płótnisk, która sunęła spokojnie przed łodzią, kołysząc się leciutko z boku na bok.

IV

Było już południe, zanim Lingard przeprowadził swój bryg przez głębokie przesmyki między zewnętrznemi koralowemi rafami i okrążył na odległość pistoletowego strzału niską ławicę z piasku, znaczącą koniec długiego szeregu kamienistych raf, które — zalane przez morze — ukazywały tylko gdzieniegdzie czarne grzbiety z pośród syczącej, brunatnej piany żółtego morza. Gdy bryg odpłynął od piaszczystej ławicy, ściśle po stronie nawietrznej ukazał się za labiryntem spienionej wody, piaszczystych rew i grupek skał czarny kadłub jachtu, pochylony, wysoki i nieruchomy nad wielką przestrzenią błyszczących płycizn. Jego długie, nagie maszty chyliły się zlekka, jak gdyby żeglował z pomyślnym wiatrem. Dla ludzi patrzących nań z brygu