daniem, wystawionem na próbę do ostatnich granic wytrzymałości. Każdy trzepot żagli, spływający z góry po wyprężonych brzegach płótna, zapadał w serce Lingarda, budząc w nim uczucie żywej rozkoszy, a łagodny szmer wody wzdłuż boków, nieustanny i cichy, który świadczył, że we wszystkich swych zwrotach niezrównany statek nie przestał ani na chwilę posuwać się naprzód, był dla Lingarda droższym i bardziej porywającym niż miękki szept czułych słów dla innego mężczyzny. W takich chwilach właśnie żył całą pełnią, porwany potężnem uczuciem, które sprawiało, że pragnął przycisnąć do piersi swój mały statek. Był to dla Lingarda idealny świat, pełen ufnej radości.
Ludzie na pokładzie jachtu, śledzący skwapliwie pierwszy żagiel dostrzeżony od czasu, gdy się znajdowali na tej opustoszałej części pobrzeża, przekonali się wkrótce z pewnem rozczarowaniem, że to mały bryg handlowy, posuwający się z ciągu na ciąg wzdłuż wewnętrznego krańca skał — prawdopodobnie z zamiarem porozumienia się z jachtem i ofiarowania mu pomocy. Wśród marynarzy przeważało zdanie, że nie można się spodziewać skutecznej pomocy od tego rodzaju okrętu. Tylko kapitan jachtu odezwał się do bosmena (który miał tę wyższość, że był jego bratem ciotecznym): „Ten człowiek zna dobrze okolicę; widać to ze sposobu w jaki prowadzi swój bryg. Nie zawadzi nam mieć tu kogoś do pomocy. Nie mam pojęcia, mój Jerzy, kiedy wyleziemy z tego błota“.
Bryg posunął się bardzo długim ciągiem i to mu umożliwiło dotarcie do południowej granicy bezbarwnej wody, pokrywającej mieliznę, na którą jacht najechał. Na samym krańcu błotnistej rewy osadzono
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/074
Ta strona została skorygowana.