Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/078

Ta strona została skorygowana.

stary Jörgenson nas usłyszy, to ogień zgaśnie nim pan zdąży dwa razy się obrócić... Zaraz, panie Carter.
W chwili gdy bryg się zatrzymał, łódka zrównała się z nim i Carter czekał aby zabrać Lingarda na pokład jachtu. Skierowali się teraz obaj ku zejściu. Shaw szedł za swym zwierzchnikiem i stanął obok niego, chcąc wysłuchać ostatnich rozkazów.
— Proszę spuścić wszystkie łódki na wodę, panie Shaw — mówił Lingard z nogą na poręczy, gotów opuścić swój statek — i załadować czterofuntowe sprzęgło do przodu wielkiej łodzi. Zdejmie pan postronki z armatek, ale nie wysunie pan ich jeszcze. Marsle niech będą zluzowane a kliwer gotów do napięcia, możliwe, że będę potrzebował żagli w pośpiechu. A teraz jestem gotów, panie Carter.
— Odbić, chłopcy — rzekł Carter z chwilą gdy znaleźli się w łódce — odbić, zbierzcie siły na ten ostatni kawałek drogi; czeka was długi wypoczynek.
Majtkowie u wioseł przechylili się w tył, pomrukując. Rysy ich były wyciągnięte, a twarze szare i porysowane pręgami zaschłej soli. Mieli udręczony wyraz ludzi, których wytrzymałość została poddana ciężkiej próbie. Carter siedział otępiały z opadającemi powiekami, sterując ku drabinie jachtu. Lingard spytał, gdy mijali przód brygu:
— Przypuszczam, że macie dość wody wzdłuż boków statku?
— Tak. Osiem do dwunastu stóp — odrzekł Carter ochrypłym głosem. — No, panie kapitanie, gdzież ci pańscy łotrzykowie? Przecież to morze jest puste jak stodoła.
Przerwał mu głuchy odgłos strzału osiemnastofuntowej armatki, który rozległ się prawie nad jego głową.