Okrągły kłąb białego dymu rozpływał się leniwie, czepiając się zwiewnemi skrawkami przedniej rei. Lingard, odwróciwszy się bokiem na tylnej ławce, obserwował dym na wybrzeżu. Carter milczał, wpatrując się w jacht, do którego się zbliżali. Lingard śledził dym z takiem natężeniem, że zapomniał prawie gdzie się znajduje, dopiero głos Cartera, wymawiający ostro słowo „dość“, przywołał go do przytomności.
Znaleźli się w cieniu padającym od jachtu i wchodzili już po drabince. Władca brygu spojrzał w górę na twarz mężczyzny z długiemi bokobrodami i wygolonym podbródkiem, patrzącego nań przez monokl z nad burty. Gdy Lingard stawiał nogę na najniższym szczeblu, widział że dym nadbrzeżny wciąż bucha, gęsty i nieprzerwany; ale właśnie w chwili gdy patrzył, podstawa czarnej kolumny wzniosła się ponad zygzakowatą linję wierzchołków drzew. Cały słup oderwał się od ziemi, skotłował się w nieregularny kłąb i popłynął w stronę morza, wędrując zwolna po błękitnem niebie jak chmura groźna i samotna.
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/079
Ta strona została skorygowana.