rując się ku wsi krajowców, a za nim idą czterej Malaje z załogi łodzi.
Hassima ogarnął podziw i zdumienie nad tak spokojnem lekceważeniem niebezpieczeństwa; omówił ze swymi ludźmi mniej więcej w ciągu godziny — iście po malajsku — nagłość danego wypadku i wylądował również, lecz uzbrojony i w otoczeniu licznej świty, aby śledzić dalszy bieg rzeczy.
Cała ta historja była właściwie bardzo zwyczajna; „taka rzecz“ — opowiadał potem Lingard — „mogła się każdemu wydarzyć“. Wysiadł na brzeg aby znaleźć jaki strumień, gdzieby mógł wygodnie napełnić wodą beczki, ponieważ w tym celu jedynie zawinął do zatoki.
Gdy otoczony swymi ludźmi i tłumem czarnych krajowców o wiechciowatych czubach, pokazywał kilka perkalowych chustek i usiłował wytłumaczyć znakami cel swego wylądowania, włócznia ciśnięta z tyłu zadrasnęła go w szyję. Papuas, który ją rzucił, chciał przypuszczalnie upewnić się tylko, czy podobny stwór może być zabity lub ranny, i najprawdopodobniej wierzył niezłomnie że to jest niemożliwe; lecz jeden z marynarzy Lingarda odwzajemnił się natychmiast, uderzając eksperymentującego dzikusa parangiem — wzięli bowiem trzy takie tasaki aby w razie potrzeby torować sobie drogę w gęstwinie — a była to jedyna broń, którą rozporządzali.
Wściekły zgiełk wybuchł tak nagle, że Lingard, odwróciwszy się prędko, zobaczył jak jego obrońca, przebity już włócznią trzykrotnie, wali mu się twarzą do nóg. Wasub, który był przy tem i opowiadał później tę historję przeciętnie raz na tydzień, przejmował zgrozą słuchaczy, pokazując jak ów człowiek mrugał szybko
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/090
Ta strona została skorygowana.