oczami, zanim upadł. Sam Lingard był bezbronny. Aż do końca życia pozostał niepoprawnie lekkomyślnym pod tym względem; tłumaczył, że jest „o wiele za porywczy aby nosić przy sobie broń palną na wypadek jakiej bójki. Jeśli przyjdzie co do czego“ — przekonywał — „zawsze mogę sobie jakoś poradzić i zabić człowieka samą pięścią; wtedy, widzi pan, zdaję sobie sprawę z tego co robię, i nie tak łatwo mi coś przeskrobać — jakby to mogło się zdarzyć w gniewie albo i strachu — nieprawdaż?“
W powyższym wypadku usiłował zabić jednego dzikusa uderzeniem z góry, drugiego zaś złapał wpół i rzucił go w nagi, dziki tłum. „Ciskał ludźmi jak wiatr złamanemi gałęźmi. Utorował nam szeroką drogę wśród wrogów“, opowiadał Wasub swym urywanym głosem. Ale bardziej jest prawdopodobnem, że raczej szybkie ruchy Lingarda i zdumiewający wygląd takiej dziwnej istoty znagliły dzikich do cofnięcia się przed jego natarciem.
Wykorzystując natychmiast zdumienie i strach wroga, Lingard i jego ludzie przebiegli po czemś, co wyglądało na zrujnowany pomost, prowadzący do wsi zbudowanej jak zwykle nad wodą. Wpadli do jednej z nędznych szop, skleconych ze zbutwiałych mat i szczątków spróchniałych czółen, i w tem schronieniu — którego wszystkie ściany przeświecały — zaczerpnęli tchu i zdali sobie sprawę, że sytuacja nie o wiele się poprawiła.
Kobiety i dzieci znikły z wrzaskiem w zaroślach, a u lądowego końca pomostu wojownicy podskakiwali i wrzeszczeli, przygotowując się do tłumnego ataku. Lingard zauważył z przykrością, że majtek pozostawiony w łodzi stracił prawdopodobnie głowę, gdyż
Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/091
Ta strona została skorygowana.