Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/098

Ta strona została skorygowana.

który był prawie nieziemskim w swej nieskazitelnej doskonałości. Na pokładzie zamieniono ostatnie uściski rąk i Malaje udali się na swój statek. Następnego ranka, gdy wkrótce po wschodzie słońca powiał wiatr, bryg i prao opuściły razem zatokę. Na pełnem morzu Lingard rozpiął wszystkie żagle i zboczył z drogi, przepływając wzdłuż prao aby się pożegnać przed rozstaniem — gdyż oczywiście bryg posuwał się o trzy stopy w tym samym czasie co prao — o jedną. Hassim stał na wysokim tylnym pomoście.
— Szczęśliwej drogi! — okrzyknął się Lingard.
— Pamiętaj o przyrzeczeniu! — odpowiedział tamten. — I przyjedź prędko! — wołał, podnosząc głos w miarę tego jak bryg ich mijał. — Przyjedź prędko, aby nie stało się to, co może jest sądzone!
Bryg pędził naprzód.
— Co? — krzyknął Lingard zdumionym głosem — co jest sądzone?
Nadsłuchiwał odpowiedzi. A po wodzie przypłynęły nikłe słowa:
— Tego nikt nie wie!

III

— Słowo daję, nie mogłem tego chłopca nie polubić! — wykrzykiwał Lingard, opowiadając tę historję; i gdy spoglądał wokoło po oczach błyszczących skroś dymu z cygar — on, dawny chłopiec okrętowy na trolerze w Brixham, potem młodzieniec na żaglowcach przewożących węgiel, dojrzały mężczyzna ze statków głębokowodnych, kopacz złota, właściciel i komendant „najpiękniejszego ze wszystkich brygów“ — wiedział, że jego słuchacze — marynarze, kupcy, go-